Moje relacje

niedziela, 11 sierpnia 2019

Trzecia klasa w tajskim pociągu, czyli przejechać kawał kraju za kilka złotych i dobrze zjeść - Tajlandia

Podróżując pociągiem widzi się więcej. Więcej natury i więcej życia codziennego. Można dojrzeć bawoła, którego goni bawolątko, a za nimi zmęczonego słońcem pasterza. Można zobaczyć długi ciąg rowerów, którymi uczniowie, ubrani w białe koszule i mundurki, jadą na poranne lekcje. Można przyjrzeć się rodzinie z Kambodży, która głośno rozmawia lub usypia dziecko.

Ogromne wrażenie - za każdym razem - robił na mnie wjazd do Bangkoku. Długo się jedzie przez te przedmieścia, gdzie pod wiaduktami na byle czym śpią ludzie. Gdzie drewniane domki przykryte blachą są tak blisko torów, że można by je dotknąć ledwie wyciągniętą ręką. Gdzie wieczorami ludzie wychodzą przed wielorodzinne budynki, właściwie kontenerowce, a dzieci idą po wodę do wspólnego dystrybutora, obok którego stoi automat do gry. Człowiek nabiera zupełnie innej perspektywy, targają nim sprzeczne emocje.

Intensywne zwiedzanie oznacza podróże z samego rana...
W czasie tych niekrótkich podróży miałam spisywać wspomnienia. Szybko ograniczyłam się tylko do haseł. Chciałam chłonąć obrazy z tego egzotycznego świata, świadoma, że te chwile są bezpowrotne. No, w tajemnicy przyznam się, że tak naprawdę to wiele z tych chwil przespałam...

Powiedzmy sobie też szczerze, że w trzeciej klasie nie jest łatwo. Za kilka złotych można przejechać setki kilometrów, jednak dodatkowo płaci się bezgotówkowo - litrami wylanego potu. Nie ma klimatyzacji, a powiewy wiatru zza okna (ciężko otwieranego) są porównywalne do powietrza z suszarki (o wentylatorach, które działają kiepsko lub wcale, szkoda wspominać). Pół biedy, gdy pociąg jedzie, bo od suszarki gorsza jest sauna, której doświadcza się na półgodzinnych postojach (nie liczcie na punktualność). W czasie jazdy zza tego okna dostajesz - całkiem gratis! - popiół z wypalanych (a może po prostu palących się?) pól, który elegancko rozsmarowuje się na nodze.

...i niekoniecznie komfortowe warunki
Siedzenia również nie grzeszą poziomem wygody, bo to twarde siedziska obite ceratą. Wracając z Hua Hin trafiliśmy nawet na plastikowe krzesełka, jak gdyby to było metro, w którym spędzi się kwadrans. Ale przynajmniej można trzymać stopy na siedzeniu. Pomimo zapewnień w przewodnikowych tekstach, że stopy to w Tajlandii tabu - wszyscy tak robią.


Poza tym jest głośno. Sam ruch pociągu to bezustanna muzyka szumu, do tego co chwila daje on o sobie znać trąbieniem, a współpasażerowie rozmawiają głośno ze sprzedawcami (o czym zaraz).

Nie wiem także, dlaczego na początku wsiada umundurowana służba - czy to celnicy, czy wojsko, czy jakaś straż kolei - i fotografuje wybrane osoby. Raz byli to Francuzi, raz rodzina Khmerów, ale nas zawsze omijali. Również uważamy się za mało fotogenicznych...

Jako niekwestionowany plus podróży tanią klasą można wymienić to, że w pociągu czeka nas całkiem zróżnicowana oferta żywieniowa. Co jakiś czas po pociągu przechadzają się sprzedawcy z koszami dziwnie wyglądających przekąsek lub z umiarkowanie zimnymi napojami, wyciąganymi spomiędzy na poły roztopionych kostek lodu. Do napoju obowiązkowo proponują słomkę. Jak to pić prosto z puszki? Głupi ci biali czy co?

Niektórzy ze sprzedawców towarzyszą podróżnym całą drogę, niektórzy tylko przez parę stacji. Czasem trafiają się bardzo zorganizowane akcje - wsiada cała rodzina z kilkoma kartonami i co rusz zmienia asortyment dla wybrednych klientów. Dla siebie nawzajem są mili, nie widać, by traktowali się jako konkurencję. Przecież jeśli ktoś ma ochotę na owoce, to i tak nie kupi smażonego ryżu.

Tak, dobrze przeczytaliście. Smażony ryż, małe porcyjki zawinięte w liście bananowca, suszone ryby, kurczak w panierce, najróżniejsze owoce, słodkie desery - taki bywa wybór. Ten spożywczy aspekt podróży pociągiem w Tajlandii jest naprawdę wspaniały i będę go wspominać z rozrzewnieniem za każdym razem, gdy w PKP zaburczy mi brzuch, a pan, który raz jeden zajrzy do mojego przedziału, odpowie mi, że mogę co najwyżej kupić wafelka.

Owoce często można było kupić z cukrowo-papryczkową posypką
Wyższą klasą mieliśmy okazję podróżować tylko raz. Była to druga klasa z Bangkoku do Hua Hin, ale... i tak bez klimatyzacji. Czym więc się różniła? Wentylatory działały lepiej, a siedzenia były miękkie. Wiem, że można trafić drugą klasę z klimatyzacją i wtedy pewnie przejażdżka jest warta swojej ceny (kilkakrotnie wyższej niż klasą trzecią). My - trochę z oszczędności, trochę przez bardziej pasujący rozkład - zazwyczaj lądowaliśmy w tych najtańszych pociągach, oszukując się, że "jakoś to będzie, mamy już wprawę".

Jeśli chodzi o kupno biletów, to nie mieliśmy problemów. Zazwyczaj na turystycznych trasach wiadomo, czego chcą ludzie z plecakami, a angielski kasjerów jest na przyzwoitym poziomie. Zapobiegawczo i tak robiłam zdjęcia rozkładów, na których - na szczęście - był zapis zrozumiały i dla mnie, i sprzedającego. Z dostępnością też nie było problemu, bo nie korzystaliśmy z super obleganych tras (patrz: nocny do Chiang Mai, którego podobno trzeba zaklepać co najmniej kilka dni wcześniej). Zawsze też byliśmy po bilety zawczasu, nie czekając, żeby było nam śpieszno na odjeżdżający pociąg. Raz nawet kupowaliśmy je na stacji dzień wcześniej (przy okazji), ale nie dla każdej relacji jest to możliwe - niekiedy sprzedaż dotyczy tylko obecnego dnia.

Na pewno taka kilkugodzinna przejażdżka pociągiem ma swój klimat. Ale jest także ciężką przeprawą, i to nie tylko dla nas, Europejczyków, ale również lokalnych mieszkańców, co widać po ich strudzonych minach. Ale warto spróbować tego na własnej skórze chociaż raz!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane! :)