Moje relacje

poniedziałek, 21 marca 2016

Jak to skrewiłam - podwójnie

Biję się w pierś. Niczego nie wypieram. Dałam ciała - i to podwójnie.

Pierwsze - to możecie się domyśleć. Ostatniego posta napisałam w czerwcu roku... 2014. No tak. No cóż. No... tak wyszło. Naprawdę miałam zamiar wszystko spisywać na bieżąco. W końcu dlaczego by nie?

Ano, życie pokazało. Zmęczenie, całodzienna praca. Ona też mnie trochę oszukała - pracowałam przy komputerze, czasem miałam trochę luźniejszy czas (CZASEM), ale brak polskich znaków nie zachęcał do pisania notek. Teraz patrzę: o, mam w kopiach roboczych... jeden akapit. Wtedy myślałam sobie: "no, to na własnym laptopie tylko zamienię tu i ówdzie "z" na "ż", "o" na "ó", jakoś to pójdzie... nie poszło. Nie chciało mi się wieczorami, które spędzałam inaczej niż przy komputerze. Zresztą zasięg internetu był na campie tak słaby, że wołał o pomstę do nieba. I wyszło jak wyszło. Teraz żałuję.

Żałuję również przez to, że łączy się to z moją osobistą katastrofą - czyli "nie dałam rady nr 2". Gdybym na bieżąco zamieszczała notki, problem byłby sto razy mniejszy. Pluję sobie w brodę, bo nawet nie chwaliłam się na "fejsie" amerykańskimi "fociami".
Przepraszałam Was za kiepskie zdjęcia z Chin. I wiecie co? Kupiłam sobie całkiem dobry aparat w Stanach. Od kiedy rozpoczęłam podróż po parkach narodowych nacykałam milion zdjęć. Potem przegrałam je na laptopa, żeby mieć miejsce na kolejne. Uwaga, bo teraz najlepsze...

ZOSTAWIŁAM LAPTOPA (pożyczonego zresztą) W SAMOLOCIE.

Przepadły mi zdjęcia z prawie dwóch tygodni podróży - te najpiękniejsze. Filmik z zachodem słońca nad Zakolem Antylopy. Filmik, jak niemal dotykamy obiektywem wiewiórkowego nosa w Zion. I... jeszcze ważniejsze filmiki i zdjęcia. O tych z campu to nie warto nawet w tym momencie wspominać. Ale spokojnie, jeszcze zdążę Wam się wywewnętrznić...

Szczerze wierzyłam, że skoro dość szybko się połapałam, co zaszło, to laptop się odnajdzie. Dlaczego nie? To Ameryka, tu spełniają się marzenia. Ale mimo łez, mimo próby pomocy obsługi lotniska, mimo tygodni oczekiwania... nic. All was gone. Gdyby ktoś wiedział, ile te zdjęcia dla mnie znaczyły, nie przywłaszczyłby sobie mojego komputera. Jestem pewna - serce by mu prędzej pękło.

W sumie... to mam nadzieję, że i tak pękło. Za sprawą zbrukanego sumienia. Pfe! Tak się nie robi, panowie!

***

Co nieco w moim życiu się zdarzyło. Dobrego, smutnego, ciekawego... Może uda mi się teraz znaleźć w sobie odrobinę wytrwałości, by powrócić do podróżniczych wspomnień. Bo one są tą piękną stroną życia - i warto sobie powspominać.

Trzymajcie kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane! :)