Moje relacje

sobota, 21 czerwca 2014

Hop-siup i... bęc w Ameryce!

Dot. 17.06.2014.

No to zaniedbałam sprawę, bo historia z Chin dopiero co się zaczęła, a... ja już w Stanach. Polskim poniedziałkowym popołudniem opuściłam dom rodzinny, by po prawie czterdziestu - nieomal bezsennych godzinach zakończyć podróż na campie w Massachussets. Czuję się w obowiązku "chwilowej" zmiany tematyki bloga na bardziej aktualną.

Toteż, tak, więc, zaczynając. Z mojego miasta do Warszawy (skąd miałam odlot) pociągi jeżdżą niestety na tyle niefortunnie, że po 8 godzinach jazdy i szybkim kursie koleją miejską na Okęcie, musiałam na lotnisku czatować przez całą noc, tj. od ok. 23 do otwarcia Check-Inu Air France o 4.30 lub - jak kto uważa - wylotu o 6.40.

Lotnisko nocną porą robi się klimatyczne

Generalnie wszystko poszło okej i wylądowaliśmy w Paryżu, gdzie koczowaliśmy kolejne 4 godziny. Francuskie lotnisko w pierwszym wrażeniu było takie-se, jednak fotele, kanapy, sklepy Prady i Chanel (do których, tak naprawdę, nawet się nie zbliżyłam) oraz... toalety mnie do siebie przekonały.

Paryskie kramy

Następny lot - 8 godzin - już do lotniska docelowego w Nowym Jorku, (nie)stety nie JFK. Choć może Newark jest o tyle lepsze, że nie męczy i nie szokuje ogromem. Sam lot przebiegł dość pomyślnie, choć nieco trzęsło, a obniżanie lotu nigdy nie jest dla mnie przyjemnym doświadczeniem. Delta spisała się bardzo dobrze, jedna z czarnoskórych stewardess zdobyła uśmiechem i obyciem moje serce.

Delta Paris-NY

Na jedzenie wybrałam sobie hindu i to, czy był dobry, zależy od gustu. Dla mnie był całkiem w porządku. Ryż z kminkiem + czerwona, ostra papka z serem Paneer + zielona, łagodna papka ze szpinaku (?) + sałatka z surowych warzyw + bułeczka + margaryna + ser Cheddar (jak dla mnie oszukany) + ciasteczka + krakersy + sałatka owocowa. To pierwsze danie. Drugie mniej okazałe, bo bułka z grillowanymi warzywami i winogrona. Do tego oczywiście przekąski w postaci precli i orzeszków oraz napoje ciepłe, zimne, alkohole (z których białe wino upodobał sobie mój siedzeniowy towarzysz Serb).
Rozrywka też całkiem, całkiem. Każdy ma własny ekran i duży wybór filmów, jakaś muzyka, seriale i... płatne HBO. 2$ za odcinek. Hm. Ja po średnim "Her", na którym zasypiałam co i rusz, wybrałam dość kiepsko, bo nie radosną komedyjkę, a dramat "Philomena" ("Tajemnice Filomeny"), który ścisnął mi serce - więc, oczywiście, każdemu polecam.
Dodatkowo dostaliśmy po podusi, kocyku, słuchawkach, opasce na oczy i zatyczkach do uszu. Słuchawki oczywiście podłączyć można swoje, opaska się przydaje, tak samo kocy, bo czasem klima nieźle daje.

Pierwsze oznaki amerykańskiego lądu. To zdziwienie, kiedy patrzy się na elektroniczną mapkę i widzi Sydney...

No dobrze, przejdźmy dalej. Wylądowaliśmy całą ekipą i odebrała nas jedna z szefowych, wsadziła do autokaru i po prawie 4 godzinach drogi (kooorki na autostradzie) wylądowaliśmy na campie, zostaliśmy gorąco powitani i nakarmieni... zimną pizzą. Cóż, trochę pobłądziliśmy po drodze. Potem do domków - mój, oczywiście, najdalszy, prysznic i spać.

Miasteczko widziane z autokaru, zaczyna się robić amerykańsko

I na tym skończę na teraz moją opowieść. A co.

2 komentarze:

  1. Z ogromną przyjemnością czytam relację z drugiego końca świata, fajnie, że mogę tez obejrzeć zdjęcia. Życzę miłych wrażeń.
    bn63

    OdpowiedzUsuń
  2. Hurra, będę czytać z chęcią :) nat

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane! :)