Planowałam przeskok do radośniejszych chwil mojego wyjazdu, żeby ludziom wyjazdu do Chin czy na wolontariaty nie obrzydzać. ;) Ale jednak zdecydowałam się trzymać chronologii, a póki co zapewniam: nie było tak źle, jak się wydaje!
Wypis z pamiętniczka [tekst w kwadratowych nawiasach to moje dzisiejsze wtrącenia]:
07.11.2011. cd.
Wróciliśmy do szkoły, dyrektor poszedł sobie w swoją stronę,
a my wybrałyśmy się kupić mi używany telefon pod chińską kartę. 180 RMB zostało
opuszczone na 160 RMB (ok. 80 zł) i
więcej nie targowałam. Nie dlatego, że byłam już z siebie dumna, ale dlatego,
że moja Crystal zapewniła mnie, że to naprawdę tanio. Hm, no dobrze, nie będę
robiła z siebie ostatniego dusigrosza.
Natomiast to, co mnie zastanawia, to co w takiej biednej
dzielnicy robi sklep ze sprzętem elektronicznym? Cóż, teraz chyba każdy ma
komórkę, choćby mieszkał w lepiance. W sumie czy jest czemu się dziwić?
Poznałyśmy wreszcie nauczycielkę angielskiego, która poszła
ze mną do pobliskiej kliniki. Tak jak się obawiałam. Przykład jej znajomości języka: kiedy pytam o
czajnik, nie wie o co chodzi. Więc jak u lekarza mogę być pewna, że powiedziała
mu, co mi dolega? Nie zrobiono mi badań, posłuchano tylko jej wywodu i
zmierzono temperaturę. Przystałam jednak na leki, bo co miałam zrobić. Były tanie
i nazwa dwóch z trzech była też po angielsku, co dawało mi możliwość
sprawdzenia w Internecie, czy rozpoznanie ma szansę być prawidłowe.
Cud medycyny chińskiej? Ziółka na ból gardła. Potem się dowiedziałam, że podobno uzależniające. Na pewno trzeba przywyknąć do specyficznego smaku, mnie to chwilę zajęło. |
Wi-Fi w każdym razie jest w innym budynku, w
pokoju dla nauczycieli. Poszłyśmy tam z Hope – bo tak się nazwała nauczycielka
– ale połączenie z Internetem ni w ząb nie chciało zadziałać. Zdecydowałyśmy się
więc zjeść najpierw kolację. Poszłam po nią pełna obaw – skąd we mnie taki brak
wiary? Wzięłam własną miseczkę i udałam się po zupę. Spytałam Hope, co to za
zupa, jednak oczywiście nie umiała mi odpowiedzieć. Po degustacji okazało się,
że to starta marchewka z kuleczkami kaszy. Zjadłam dwie łyżki i odstawiłam
naczynie. Oto nadeszło załamanie.
Co ja mam tu – do cholery! [zadziałała chyba cenzura] – robić, skoro nawet nie jestem w stanie
niczego przełknąć? Moja OSTATNIA nadzieja w jedzeniu smażonym. Wiecie,
takim jak w Polsce. Uwielbiam taką swojską „chińszczyznę”, przecież skądś
musiały do nas przywędrować te smaki?
Chwilę minęło zanim jako-tako się opanowałam i udałam
ponownie w poszukiwaniu połączenia z siecią. Ale bez Hope nie ma Internetu, a
Hope nie było i już. Wróciłam do pokoju, ponownie wpadłam w histerię i ponownie
wybrałam się do sali nauczycielskiej. Znalazła się poszukiwana... laptopa
zostawiłam jej koledze-nauczycielowi, żeby mi ten cały Internet wyczarował, po
czym sama udałam się do toalety na dworze. Czyli: budyneczku z dziurami w
podłodze i koszami na wyrzucanie papieru. Tak, w budynku nie było nawet
zasłonek. Ba, nawet światła nie zaznałam, a był to wieczór. Musiałam oświetlać
dziurę… komórką. Tak oto Europejka z depresją wyrzekła się wszelkiej godności.
Przy okazji, prysznica nie ma na terenie szkoły, trzeba do
niego dojść, a ja nie wiem jak. Wczorajsza „kąpiel” w umywalce była chyba
luksusem, dziś będę brudasem.
No, internet działał! Nie wyobrażacie sobie, jakie to szczęście. Ale po podłączeniu się ledwie się trzymałam, kiedy w mailach
opisywałam przeżycia, a mama odpisywała mi, że mogę wracać, kiedy zechcę. Nie
pisze się takich rzeczy, serio. Ja JUŻ chcę, ale nie wrócę. Doprowadzam sprawy
do końca. Chciałam – mam. Zasłużyłam za swoją ciekawość świata [pierwszy stopień do… Chin?].
Okej. Co najmniej jeden z leków okazał się celny. Może będę
żyła.
Wróciłam do pokoju i tym razem nadszedł już kompletny dół,
którego opanowanie zajęło mi dłuższą chwilę. Z pomocą przyszedł mi… film
animowany. [Nie śmiejcie się. Tonący
brzytwy się chwyta.] „Wszystkie psy idą do nieba 2” z polskim dubbingiem.
Właśnie tak. Pierwsza część to historia mojego dzieciństwa, a że niedawno
dowiedziałam się o kontynuacji, to jak mogłabym sobie odmówić? Nadal dopadały
mnie ataki załamania, ale wzięłam leki, poczułam się lepiej, bajka mnie
rozluźniła... Zadzwonił do mnie chłopak. Musiałam się opanować, żeby nie
wybuchnąć. Uff, dobra. Mam tylko nadzieję, że wraz ze zdrowiem wróci mi humor.
I apetyt.
Jeszcze lepiej się poczułam, kiedy okazało się, że w
budynku, gdzie mieszkam, w połowie kabin toaletowych (KABIN! To już sukces!) są
drzwi i można spokojnie przykucnąć sobie nad dziurą. Mycie rąk chyba nie jest
tu wśród dzieci powszechne i nie może być, bo nie ma tu w ubikacji umywalek.
Idę umyć twarz i zęby w lodowatej wodzie przy kranie, gdzie
dzieci myją swoje miseczki po jedzeniu i wszędzie leżą resztki, a podłoga jest
cała mokra. Jutro mogłabym przynieść sobie gorącej wody z kranu na dworze, ale
nie mam w czym, a i woda nie zawsze jest. Nie wiem też, o której muszę jutro
wstać, bo Hope zniknęła z pola widzenia i się już więcej nie pojawiła.
Zachęcający widok, mniam mniam! I tak to zostało po kolacji na całą noc. |
Tak sobie zleciał dzień, mam do obejrzenia końcówkę mojej
bajeczki i czas spać. Chociaż może przekąszę najpierw kabanosa z Polski... [Ostatki prowiantu survivalowego.]
Mogłam się położyć wcześniej, ale tchnęło mnie na pisanie. W nadziei, że po
powrocie do kraju przeczytam to i roześmieję się, jaki straszny był początek
mojej wielkiej, wspaniałej przygody. Bo wszystko dobre, co się dobrze kończy. [No właśnie! :)]
Ali
Ali
Omg, naprawdę Ci współczuję, to musiało być straszne. Ale pewnie potem jak było lepiej to bardziej mogłaś docenić:D
OdpowiedzUsuńDzięki :D I dokładnie, masz rację - każda dobra chwila była dla mnie na wagę złota. Doceniłam też to, co do tej pory uznawałam za normalne. To ważne w moim życiu doświadczenie.
UsuńPozdrawiam!
P.S. Kieeedy nowa notka? :D
UsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki, aż usiadłam i zaczęłam przygotowywać nową notkę dot. wyjazdu do Tajlandii ;)
Usuń