Dzień -2, w drodze (Polska)
Urlop na trzy tygodnie dostałam dość łatwo, choć oczywiście zgłosiłam go z wyprzedzeniem, a ostatnie dni w pracy okupiłam - być może nieco irracjonalnym - stresem.
Urlop na trzy tygodnie dostałam dość łatwo, choć oczywiście zgłosiłam go z wyprzedzeniem, a ostatnie dni w pracy okupiłam - być może nieco irracjonalnym - stresem.
W ogóle ten tydzień był wariacki, z załatwianiem wszystkiego na ostatnią chwilę, choć przecież nie taki był plan. Skończyło się na tym, że zaczęłam dziś robotę z samego rana, żeby o 13 spakować ostatecznie plecaki, a dwie godziny później ruszyć na dworzec.
Sprawę rozpoczęłam około sierpnia. Dość spontanicznie - po prostu stwierdziłam, że dość mam odkładania tego podróżniczego planu na później. Okazało się, że loty nie są bardzo drogie, nawet liniami katarskimi zamiast tańszych ukraińskich. Korzystając z górki na koncie - kupiłam bilety. Nie od razu. Zajęło mi to kilka dni (konsultacja z szefem, sprawdzanie terminów, polowanie na niższe ceny, wściekanie się, że takie mnie ominęły). Ale w końcu klamka zapadła, rozpoczynając długi okres oszczędzania i planowania. A czerpię z niego zawsze ogromną radość. Osobiście uważam, że to jakby przedłużenie podróży. Poznawanie miejsc jeszcze przed ich zobaczeniem, ustalanie trasy, wyszukiwanie noclegów.
No właśnie... Noclegi. Czytałam na forach skrajne opinie. "Nie rezerwujcie nic w internecie, wytargujecie taniej na miejscu" kontra "Nie traćcie czasu w podróży, możecie go lepiej wykorzystać na zwiedzanie i zawsze będziecie mieli konkretny cel". Wygrała u mnie druga opcja. Lubię mieć wszystko dobrze rozplanowane. Spontaniczność w tej kwestii u mnie leży i kwiczy, ale mnie to nie przeszkadza. Trzymam tylko teraz kciuki, żeby mój napięty plan nie runął jak domek z kart...
Mam więc pełną trasę, wszystkie noclegi, koszty wyliczone łącznie z przejazdami metrem - oczywiście tyle, ile się dało. Powiedzmy, że miałam parę dni, w ciągu których musiałam godzinami siedzieć bez ruchu, więc taki wypełniacz czasu był na miejscu. ;)
Przed USA zrobiliśmy zdjęcia w fotobudce, teraz powoli tworzymy tradycję. A co do tła to... 😘 my arse! |
Siedzimy więc w pociągu zimą, trzymając na kolanach słomkowe kapelusze. Trzy tygodnie podróży przed nami. Zanim trafimy do celu, będzie już niedziela (dziś jest piątek).
Celujemy w 16 tys. zł na dwie osoby, choć początkowo miało być kilka tysięcy mniej. Bo podobno można. Ale chyba musimy udoskonalić naszą zdolność do kompromisów. ;) W kraju, gdzie i tak jest tanio, łatwo idzie decydowanie się na te ciut droższe opcje lub dokładanie kolejnych punktów do podróży.
Dobrze. Więc dokąd ruszamy tym razem? Oczywiście do Tajlandii. Kraju równie popularnego wśród polskich turystów (co widzę po zdjęciach znajomych), co Francja. I tu, i tu okazało się zresztą, że spotkamy się ze znajomymi, bo mamy podobne plany na zwiedzanie świata. Jest to też jedyny azjatycki kraj, do którego bez problemu udało mi się przekonać M. I chyba nadal nie do końca do mnie dociera, że to już.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane! :)