Z wyjazdem miałam pewien problem. W roku, w którym aplikowałam na program, kończyłam studia. I to wcale nie w czerwcu, ale w marcu. Daną firmę wybrałam właśnie w związku z tym, że zapewnili mnie, iż najważniejsze jest to, żeby w momencie rozmowy z konsulem być studentem – podczas wyjazdu już niekoniecznie. Wzięłam ich za słowo, ale napięcie nie opuściło mnie aż do momentu, kiedy urzędnik na lotnisku z uśmiechem powitał mnie w Stanach Zjednoczonych. J U mnie sprawa rozwiązała się tak, że byłam w stanie przedłużyć sobie termin złożenia pracy dyplomowej, a że rzeczywiście mi się z tym nie śpieszyło, to obroniłam się tydzień przed odlotem. W ten sposób przekraczając amerykańską granicę byłam już absolwentką, jednak podczas bardzo przyjemnej konwersacji z panią konsul miałam jeszcze swój indeks.
Work, work, work... and travel! |
Moje porównanie wyjazdu na camp do typowego programu W&T (na którym nie byłam, więc opieram się na znalezionych informacjach) w punktach wygląda tak, jak poniżej.
Plusy:
+ niższe koszty aplikowania na program,
+ zapewnione zakwaterowanie i wyżywienie,
+ malowniczy, zielony teren, najczęściej w pobliżu jeziora,
+ zazwyczaj możliwość korzystania z campowych atrakcji,
+ bilet na samolot w cenie (gdy wracacie na camp, zazwyczaj musicie kupić go sami i niektórzy to sobie chwalą, lecz kiedy jedzie się pierwszy raz, raczej człowiek czuje się pewniej, gdy jest to załatwiane za niego).
Pluso-minusy, w zależności od perspektywy:
+- obcowanie z dzieciakami,
+- krótszy czas wyjazdu poświęcony na pracę.
Minusy:
- niższe zarobki (przy pierwszym wyjeździe jest to 900-1100$ na rękę za cały okres, w zależności od tego, czy jedziemy jako opiekun, który zarabia mniej, czy jako support staff),
- zazwyczaj duża odległość od większych miast,
- w większości prac ciężko o napiwki, czasem jest to nawet traktowane jako nieetyczne, żeby taki przyjąć, ale na pocieszenie – jeśli sprzątasz domki po wyjeździe dzieci – można znaleźć jakieś drobniaki J,
- mniej swobody, bo nie jesteś na „swoim”.
W ogólnym rozrachunku i w moim przekonaniu plusy i minusy dają nam raczej równowagę, co może sugerować, że tak naprawdę nie da się określić, czy lepszą opcją jest camp czy tradycyjne W&T. To zależy od tego, co jest dla Ciebie ważne. Jeśli chcesz poczuć rytm życia w amerykańskim mieście, wieczorami nie musząc się kryć z piwkiem – leć na zmywak na W&T. Jeśli zależy Ci na zobaczeniu Ameryki, a nie masz kilku tysięcy na wyjazd – bierz camp. Dla każdego coś miłego. Dziś, gdybym z powrotem była studentką, chętnie zdecydowałabym się na W&T. Jako, że nią nie jestem i pracuję zawodowo, pozostaje mi wyjazd jako counselor, lecz na taki już z innych przyczyn się nie zdecyduję. Wy jednak… nie wahajcie się i korzystajcie z młodości ile wlezie!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane! :)