Wypis z pamiętniczka [tekst kursywą w kwadratowych
nawiasach to moje dzisiejsze wtrącenia]:
10.11.2011.
godz. 9:40 cd.
Dwie rzeczy dotyczące mojego telefonu wyszły na jaw.
Pierwsza, to, że telefon nie był z drugiej ręki, jak na początku myślałam, więc
cena 160 RMB to nie była tragedia. Po drugie, to żadna Nokia, tylko – uwaga –
NDRIA. Nie wiem, jak wcześniej mogłam tego nie zauważyć. [Szybko okazało się, że jakość adekwatna do nazwy…]
Cudeńko w świecie technologii, czyli dziecko firmy krzak. |
Teraz rozważam też kupno aparatu cyfrowego. Za 80 RMB można
tu mieć oryginalnego CASIO (a przynajmniej Mari się poszczęściło), którego
ładowanie starcza na bardzo długo, który jest mały i poręczny, a – co
najważniejsze – robi lepsze zdjęcia niż przywieziony przeze mnie. [Nie znalazłam, nie kupiłam i nie poprawiłam
jakości zdjęć. Ale chęci były!]
Niedługo chyba wybiorę się do bankomatu, co jednak nie jest
taką prostą sprawą. Nie samo znalezienie, ale skorzystanie, bo wszystkie one
mają jakieś problemy z czytaniem karty, wypłacaniem pieniędzy, działaniem w
ogóle. Muszę też dowiedzieć się, jak doładować kartę do telefonu i do transportu
publicznego. [Karty do telefonu
doładowywać się nie nauczyłam, za to z transportem radziłam sobie całkiem
nieźle. Podchodziłam do okienka z urzędującą tam panią, kładłam kartę i
banknot. Zazwyczaj zadawała pytanie, które w 90% przypadków dotyczyło tego, czy
chcę załadować za całą kwotę, a przynajmniej taką mam nadzieję… bo po prostu
kiwałam głową.]
W drodze powrotnej nasza (tj. moja) nowa koleżanka wzięła
nas do baru z muzułmańskim jedzeniem. Muszę przyznać, że było BARDZO smacznie.
Jedno z dań było dość ostre [gram
twardzielkę – tak naprawdę to mi nos przetkało…], smażone ziemniaki
niespecjalne, za to mini-naleśniczki zrobione z tofu, w które pakowało się
wołowinę przyrządzoną troszkę na słodko – ciekawe [do tej pory tęsknię… to było bezpieczne danie, które wszędzie
smakowało pysznie]. Jeżeli nie będę potrafiła przystosować się do
chińskiego jedzenia, to jest to jakaś alternatywa [to była najsłuszniejsza opcja, a nie alternatywa, ot co]. Wczoraj
żadnych rewolucji żołądkowych nie było, więc zaczynam zastanawiać się nad
kupnem chińskiego dania smażonego. Przed chwilą też poczęstowano mnie malutkimi
jabłuszkami (na 100% umytymi, uff) i chyba nadszedł czas na troszeczkę większe
ryzyko gastronomiczne.
Wczoraj żegnać Mari przyszło parę osób. Sunny, jakaś druga
Chinka, później najlepszy przyjaciel Gruzinki, czyli gej (to słowo-klucz w
przypadku jego osoby) Gaby z kolegą, którego imienia nie pamiętam, natomiast
wydało mi się żeńskie. Gaby okazał się być połączeniem geja z „Glee” i ekstrawaganckiej projektantki mody z „Seksu w wielkim mieście”, z odcinka, w
którym Carrie robi za modelkę [jeśli
komuś coś to mówi, bo dla mnie ten opis jest wyjątkowo trafny ;)]. Jakimś
cudem jego zniewieściałe zachowanie i ciągłe „What the fuck?!” nie drażniły.
Chłopak (o którym wszyscy mówią „she”, „her”, „sister” itd.) sprawiał wrażenie
unikatu, z którym warto się poznać i z którym już znalazłam wspólny język, a to
głównie dzięki podobnemu poczuciu humoru. Hitem wieczoru okazało się moje
smutne stwierdzenie, że „there is no hope for Hope”… rozmowy i imprezy z nim („nią”?
;)) na pewno będą niezapomniane.
Pożegnania Mari ze znajomymi pełne były prezentów i
wzruszeń. Może też mi się tak uda. :) Ale – żeby nie było, że nie – ja też
dostałam w prezencie trzy sztuki chińskich łakoci w różnych smakach, do których
jeszcze nie umiem się ustosunkować. To coś ma konsystencję przypominającą
galaretkę z dżemu i jest ani słodkie, ani niesłodkie. [To co to za słodycze niby? :( ]
Wracając do Mari, samolot miała z rana, więc wstała przede
mną. Coś mignęła mi przed oczami parę razy, ale wyszła bez budzenia mnie...
napisałam do niej SMSa z żalem, więc nasze pożegnanie było niestety
telefoniczne. Dobrze chociaż, że razem z innymi nagrałam jej się na aparacie,
tak jak prosiła – zapamięta mnie. Jako ochrypłą, chorą Polkę.
cdn.
Ali
cdn.
Ali
A kiedy dalszy ciag? ;)
OdpowiedzUsuńOch...już, już, tylko odkurzę pustynię! ;)
Usuń