No to zaniedbałam sprawę, bo historia z Chin dopiero co się zaczęła, a... ja już w Stanach. Polskim poniedziałkowym popołudniem opuściłam dom rodzinny, by po prawie czterdziestu - nieomal bezsennych godzinach zakończyć podróż na campie w Massachussets. Czuję się w obowiązku "chwilowej" zmiany tematyki bloga na bardziej aktualną.
Toteż, tak, więc, zaczynając. Z mojego miasta do Warszawy (skąd miałam odlot) pociągi jeżdżą niestety na tyle niefortunnie, że po 8 godzinach jazdy i szybkim kursie koleją miejską na Okęcie, musiałam na lotnisku czatować przez całą noc, tj. od ok. 23 do otwarcia Check-Inu Air France o 4.30 lub - jak kto uważa - wylotu o 6.40.
![]() |
Lotnisko nocną porą robi się klimatyczne |
Generalnie wszystko poszło okej i wylądowaliśmy w Paryżu, gdzie koczowaliśmy kolejne 4 godziny. Francuskie lotnisko w pierwszym wrażeniu było takie-se, jednak fotele, kanapy, sklepy Prady i Chanel (do których, tak naprawdę, nawet się nie zbliżyłam) oraz... toalety mnie do siebie przekonały.
![]() |
Paryskie kramy |
Następny lot - 8 godzin - już do lotniska docelowego w Nowym Jorku, (nie)stety nie JFK. Choć może Newark jest o tyle lepsze, że nie męczy i nie szokuje ogromem. Sam lot przebiegł dość pomyślnie, choć nieco trzęsło, a obniżanie lotu nigdy nie jest dla mnie przyjemnym doświadczeniem. Delta spisała się bardzo dobrze, jedna z czarnoskórych stewardess zdobyła uśmiechem i obyciem moje serce.
![]() |
Delta Paris-NY |
Na jedzenie wybrałam sobie hindu i to, czy był dobry, zależy od gustu. Dla mnie był całkiem w porządku. Ryż z kminkiem + czerwona, ostra papka z serem Paneer + zielona, łagodna papka ze szpinaku (?) + sałatka z surowych warzyw + bułeczka + margaryna + ser Cheddar (jak dla mnie oszukany) + ciasteczka + krakersy + sałatka owocowa. To pierwsze danie. Drugie mniej okazałe, bo bułka z grillowanymi warzywami i winogrona. Do tego oczywiście przekąski w postaci precli i orzeszków oraz napoje ciepłe, zimne, alkohole (z których białe wino upodobał sobie mój siedzeniowy towarzysz Serb).
Rozrywka też całkiem, całkiem. Każdy ma własny ekran i duży wybór filmów, jakaś muzyka, seriale i... płatne HBO. 2$ za odcinek. Hm. Ja po średnim "Her", na którym zasypiałam co i rusz, wybrałam dość kiepsko, bo nie radosną komedyjkę, a dramat "Philomena" ("Tajemnice Filomeny"), który ścisnął mi serce - więc, oczywiście, każdemu polecam.
Dodatkowo dostaliśmy po podusi, kocyku, słuchawkach, opasce na oczy i zatyczkach do uszu. Słuchawki oczywiście podłączyć można swoje, opaska się przydaje, tak samo kocy, bo czasem klima nieźle daje.
![]() |
Pierwsze oznaki amerykańskiego lądu. To zdziwienie, kiedy patrzy się na elektroniczną mapkę i widzi Sydney... |
No dobrze, przejdźmy dalej. Wylądowaliśmy całą ekipą i odebrała nas jedna z szefowych, wsadziła do autokaru i po prawie 4 godzinach drogi (kooorki na autostradzie) wylądowaliśmy na campie, zostaliśmy gorąco powitani i nakarmieni... zimną pizzą. Cóż, trochę pobłądziliśmy po drodze. Potem do domków - mój, oczywiście, najdalszy, prysznic i spać.
![]() |
Miasteczko widziane z autokaru, zaczyna się robić amerykańsko |
I na tym skończę na teraz moją opowieść. A co.